Dziś nie o samej Albanii. Bardziej o mojej pracy.
Dużo piszę o promocji Albanii, jako kraju na wakacje. Niestety jeszcze bardziej w kontekście, że brak jest promocji z prawdziwego zdarzenia. Chociaż jak w 2011 wyjeżdżałam tam pierwszy raz materiałów nie było prawie w ogóle. Rozmówki zdobyłam cudem na Allegro, przewodniki były dosłownie trzy i sama nie wiedziałam prawie nic o Albanii. Wcześniej byłam tam, ale jednak jakby na to nie patrzeć – turystycznie. Nie oszukujmy się – język okazał się kluczem.
Teraz, gdy już “coś” wiem, mogę spokojnie zająć się promocją. Fajnie, że w końcu znalazłam też miejsce, gdzie mogę to swobodnie robić 🙂
Zapraszam do śledzenia moich wspominków.
Już pierwszy raz jak tam trafiłam do Albanii poczułam, że to moje miejsce. Przyjaciele wspominają, że w Tiranie, kiedy chaos komunikacyjny osiągał granice absurdu z miną oszołomionego dziecka wypaliłam „Ale rozpierducha! Ja tu jeszcze wrócę!” Nie sądziłam, że wrócę zawodowo i na tak długo! A to, że zacznę porozumiewać się w języku albańskim, który jest podobny zupełnie do niczego, wydawało mi się wtedy nieosiągalne! Sama swoją karierę językową w tym kraju rozpoczęłam od zamówienia deski serów zamiast kotleta i frytek.Turyści czasem również mają problemy z komunikacją, ale często kończy się to bardzo ciekawie. Tak było w przypadku Pana Janusza. Turyści czasem również mają problemy z komunikacją, ale często kończy się to bardzo ciekawie. Tak było w przypadku Pana Janusza.
W Albanii podobnie jak w innych krajach bałkańskich, w najlepsze trunki domowej roboty można zaopatrzyć się na targu. Oprócz rakiji króluje wino. Na jednej z imprez integracyjnych Pan Janusz raczył się właśnie kupionym „od chłopa” winkiem. Każdy chętny mógł skosztować tej ambrozji polewanej z plastikowej butelki. Towarzyszyła temu oczywiście historia ile śmiechu było przy zakupie. Ile to trzeba było finezji, umiejętności językowych i wykorzystania języka migowego żeby jakoś się porozumieć ze sprzedawcą. Jednak każdy uczestnik tej oryginalnej degustacji już po jednym łyku zaczynał krztusić się i prychać. „” wykrzykiwali wszyscy. W końcu trunku spróbowała doświadczona gospodyni domowa. „Janusz! Przecież to ocet winny! Kupiłeś ocet winny!” Nie zbiło to jednak naszego bohatera z tropu. Wznosząc plastikowym kubeczkiem toast wykrzyknął: „To nie ocet! To folklor! Ja piję folklor!” Tego wieczoru Pan Janusz wypił ok litra octu winnego. Dnia następnego po bardzo ciężkim poranku chwalił się wszystkim, że dzięki „folklorowi” w końcu pozbył się pewnych problemów nazwijmy to trawiennych. Mimo, że komfort życia Pana Janusza niezwykle się poprawił polecam stosowanie albańskiego octu winnego raczej do sałatek 😉
Like this:
Like Loading...