Tak naprawdę będzie to wstęp. Coś na zasadzie podsumowania pierwszego etapu mojego ostatniego wyjazdu, który wzbudził wiele fajnych emocji. W końcu udało mi się znaleźć trochę więcej czasu na podróżowanie. W sezonie też wykroiłam kilka dni na krótsze wypady, które na pewno posłużą za kanwę do kolejnych albańskich przemyśleń. Continue reading “Jej Wysokość Albania”
Tag: rezydent w albanii
Sześćdziesiąt tysięcy czyli sezon 2016
Jesień nadeszła – trzeba odpowiednio zamknąć sezon i podsumować te cztery miesiące.
Cztery miesiące.
Szósty sezon.
Ponad sześćdziesiąt tysięcy Polaków, który przekroczyli granicę z Albanią w tym roku.
Dziewiąte miejsce wśród najczęściej wybieranych przez moich rodaków krajów na wyjazd wakacyjny. Continue reading “Sześćdziesiąt tysięcy czyli sezon 2016”
Sen o potędze
Lubię być pierwsza.
Bunk’art jest miejscem, o którym pierwsze wzmianki pojawiły się już 2 lata temu. Próbowałam tam wejść – okazało się, że był otwarty raz i to zupełnie okazyjnie. Miejsce to traktowałam mocno obsesyjnie, bo chciałam być pierwsza. Continue reading “Sen o potędze”
Berat/Ardenica
Jak doskonale wiecie w sezonie niestety nie mam czasu na pisanie. O Beracie pisałam – o Ardenicy jeszcze będę chciała napisać wiele, wiele więcej.
Dziś chciałam pokazać jak wspaniale jest zwiedzać te dwa miejsca poprzez fotografię Krystiana Pilawy. Zdjęcia są genialne! A każdy kto chce może zobaczyć “na żywo” jak oprowadzam po tym mieście. Tu macie mały przykład mojego szaleństwa 🙂 Continue reading “Berat/Ardenica”
Albania w domu
Kilka razy w ciągu sezonu zdarza mi się w turnusie śmieszek, który zadaje, z udawaną powagą , pytanie, gdzie można kupić Kałasznikowa na pamiątkę. Kilka osób pytało też o granaty, ewentualnie o marihuanę z Lazaratu. Może to być rozczarowujący wpis, bo wśród pamiątek, które można przywieźć z Albanii nie będzie tych precjozów. Continue reading “Albania w domu”
Biurko na plaży
Od kiedy wiosna wdarła się szturmem do Polski czuję, że to już niedługo… ciężko mi wysiedzieć za biurkiem. Najciekawsze, że w moim wypadku nie chodzi ani o plażowanie, ani o wypoczynek. A właśnie o tym w sumie chciałam napisać, bo ostatnio często rozmawiam z moimi turystami, którzy za chwilę będą gościć w Albanii i mają masę pytań. Dlatego dziś znów garść typowo wakacyjnych informacji.
Na urlopie każdy chce wypocząć, wygrzać się i opalić. Ja ze względu na bardzo jasną karnację chronię się jak mogę i turyści zawsze wypominają mi to, że jestem kiepską reklamą plażowania. No cóż – taka zawodowa przypadłość 🙂
Wiele osób nie chce jechać na wakacje w szczycie sezonu. Tłumaczą swoją decyzję tym, że nie lubią tłoku oraz upałów.
Faktycznie w lipcu oraz sierpniu w Albanii, w szczególności w kurortach, jest bardzo dużo turystów. Zarówno obcokrajowców jak i Albańczyków, którzy uciekają z Tirany i innych większych miast nad morze. Albańczycy tłumnie zjeżdżają również z zagranicy – głównie Włoch oraz Grecji, gdzie była największa fala emigracji. Coraz częściej widzimy również tablice rejestracyjne z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwajcarii czy Austrii. Z roku na rok nas Polaków jest też coraz więcej. Z moich obserwacji wynika, że jesteśmy jedną z liczniejszych grup narodowościowych, które podróżują po albańskich drogach.
Te dwa miesiące to również czas najwyższych temperatur. To, że przekraczają trzydzieści stopni to mało powiedziane… nad morzem jest jeszcze znośnie, ale np. w centrum miasta, gdzie nie czuć bryzy jest naprawdę bardzo, bardzo gorąco. Ale w sumie po to jeździ się do tak zwanych “ciepłych krajów” żeby odpocząć od nieprzewidywalnej polskiej pogody.
Czerwiec i wrzesień to miesiące, kiedy temperatura nie powinna przekraczać magicznej trzydziestki. Jednak zdarzyło mi się i takie lato, kiedy do Albanii już w drugiej połowie czerwca przyszła fala upałów.
Przyznam, że bardzo lubię albański czerwiec, kiedy sezon dopiero się rozkręca. Jest zielono, jeszcze nie wszystko jest spalone słońcem i nie ma tłumów. Niektóre knajpki dopiero się otwierają – kurort budzi się do życia. Woda już jest na tyle ciepła, że można się kąpać, a słońce na tyle mocne, że przywieziemy super opaleniznę. Trzeba uważać żeby nie załatwić się tak jak ja! Na swój pierwszy spacer po Vlorze w czerwcu wybrałam się… bez kremu z filtrem. Zdecydowanie nie wyglądałam jak muśnięta słońcem…. raczej jak miss Piggy czy panowie, którzy raczą się trunkami na osiedlowych ławeczkach. Wieczór spędziłam pokryta pantenolem, sącząc wapno zamiast drinka z parasolką.
Wrzesień to czas, kiedy kurort powoli zasypia i wycisza się. Jest to świetny okres na zwiedzanie, ale można się również doskonale “strzaskać na mahoń”. W mniejszych miejscowościach takich jak Himara czy Ksamil we wrześniu nie widać już czasem żywego ducha, a tętniące życiem, jeszcze przed dwoma tygodniami kawiarnie i knajpki są pozamykane na cztery spusty. Obrzeża Vlory też zaczynają się wyludniać, więc jak ktoś zatrzyma się w hotelu z dala od centrum naprawdę może mieć wypoczynek od cywilizacji. Nie ma już tak wielu busików, które jeżdżą do samego centrum, niektóre restauracje też już zaczynają się zwijać. Wiem o tym doskonale mieszkałam kiedyś na przedmieściach Vlory i myślałam, że się zanudzę. Zazwyczaj jak słyszymy, że hotel znajduje się w spokojniejszej części tego miasta oznacza to, że mamy do czynienia z obiektem, który znajduje się minimum 10-15 kilometrów od centrum, a nawet najbliższego spożywczaka. W samej Vlorze nadal normalnie funkcjonują dyskoteki, restauracje i kawiarnie.
Jedne z najczęściej zadawanych pytań dotyczą plażowania.
Albania ma bardzo zróżnicowaną linię brzegową dzięki temu plaże nie są jednakowe. We Vlorze widać ten podział doskonale. Plaża najbliżej centrum jest piaszczysta i bardzo długa, ciągnie się od portu przez ok 4 km. Pokryta jest dość ciemnym, powulkanicznym piaskiem i przy brzegu jak są fale woda nie jest przezroczysta. Później pojawia się coraz więcej kamyczków i zaczynają się plaże kamieniste i zatoczkowe. Są bardzo malownicze, również ze względu na to, że dzięki jasnym kamieniom na dnie woda ma lazurowy kolor i jest krystalicznie przejrzysta. Nie ma tam jednak tak łagodnego zejścia jak na plaży miejskiej i są silniejsze prądy oraz fale. Jak przejedziemy pas ok 7 kilometrów znów mamy plaże z łagodniejszym wejściem do wody z drobnymi kamyczkami. I tak aż do Orikum. To dystans prawie 20 kilometrów licząc od portu – na całej tej trasie są hotele oraz restauracje przy plażach. Można podjechać busem i wrócić popołudniu po plażowaniu.
Po drugiej stronie miasta znajduje się tak zwana “stara plaża” (Plazhi i vjeter) – również piaszczysta i z łagodnym zejściem. Należy tam podjechać busem lub autobusem miejskim mijając tzw. zona industriale czyli część przemysłową miasta, gdzie znajdują się pozostałości m.in. starej fabryki oliwy, ale również elektrownia oraz rafineria. Plaża jest odgrodzona od drogi lasem piniowym i znajduje się tam cały kompleks plażowych restauracji z zimnym piwkiem i smacznymi rybkami.
Zwykle plaże znajdują się przy restauracjach i korzystając z nich trzeba wykupić leżaki. Koszt dwóch leżaków i parasola na cały dzień to 300-500 leków czyli 2-4 euro. Wszystko zależy od klasy restauracji/hotelu, miesiąca oraz widzimisię właściciela. Na ręczniczku można rozłożyć się na plaży publicznej, która znajduje się najbliżej miasta.
Czy jest czysto? A z tym różnie bywa – co jest normalne niestety, bo ludzie śmiecą. Nie jesteśmy idealnym gatunkiem i albo nam się zdarzy zakopać papierek po lodach w piasku, albo zostawić puszkę po piwku… butelkę po napoju… etc etc. Niedziela wieczorem nie będzie idealnym momentem na klimatyczne fotki na plaży, bo w weekend przewija się tam najwięcej ludzi. Plaża publiczna jest regularnie sprzątana, ale najlepiej jest jednak na plażach przy restauracjach, bo tam właściciele starają się sprzątać codziennie i dzięki temu naprawdę jest w porządku. Najciekawsze jest jednak dla mnie to, że leżaki nie są jakoś specjalnie chowane i zbierane z plaży na noc. Można dużo powiedzieć o Albańczykach, ale nie są wandalami – nie niszczą bez sensu dla samej przyjemności niszczenia.
Na koniec trochę zdjęć żeby lepiej wyobrazić sobie wakacyjny klimat 🙂
Tak często też wracam z centrum 🙂 Można kawałek iść deptakiem, a kawałek plażą.
Panowie każdego popołudnia rozkładali się na plaży 🙂
Wszystkie zmysły
Przyznaję się bez bicia, że do programu “Kossakowski. Szósty zmysł” podchodziłam dość sceptycznie. Jakoś te jego podróże mnie nie fascynowały. Byłam po prostu podejrzliwa. No, bo co? Przede wszystkich tych wszystkich znachorów i jasnowidzów traktowałam przez pryzmat modnego swego czasu pana “Ręce, które leczą”, który napełniał energią wodę mineralną przez telewizor. Jestem wychowana w bardzo przesądnej wiejskiej kulturze, ale to było dla mnie za wiele. Już nawet Kaszpirowski, do którego modlili się wszyscy był dla mnie podejrzanym typem ze śmieszną grzywką.
Pierwszy mój kontakt z postacią Przemka Kossakowskiego to wywiad w Wysokich obcasach, od których jestem uzależniona (proszę o tym pamiętać na turystycznych szlakach! To cienkie pisemko to dla mnie nie lada gratka!). Czytałam w tramwaju, w drodze do pracy i stwierdziłam, że to strasznie fajny koleś. Dawno się nie spotkałam z takim bezpretensjonalnym podejściem do życia. No spoko, spoko – pomyślałam poruszając chyba wszechświat. Później zadziałały te wszystkie dróżki przeznaczenia i przypadku i gruchnęła wiadomość, że nowa edycja jego programu będzie, nie gdzie indziej tylko na Bałkanach. Jak jeszcze usłyszałam, gdzieś albańskie szwargolenie w tle i hasło Kosowo to ustawiłam wszystkie przypominacze na środę godz. 21:55. Tak pięć minut wcześniej żeby już się ładnie ubrać, umalować i pojechać chociaż na chwilę na Bałkany!
Pierwsze odcinki to wizyta w Rumunii co cieszyło i wprowadzało element oczekiwania. A czekałam z wypiekami jak szalona gimnazjalistka. Cholera ile bym siły nie wkładała w to żeby oglądać wszystko profesjonalnym okiem Przemek K. mnie ujął i chyba pierwszy raz nie zbesztam kogoś o przedstawienie w tym wypadku Kosowa.
Bywa pobieżnie, irytująco skrótowo, ale jakoś tak naturalnie ten cały Bałkański świat się układa. Może dlatego, że program jest ciągłym eksperymentem na żywym organizmie prowadzącego, brak jest typowego spojrzenia z góry na “biedne kraje”. Gdzieś po drodze są wspomnienia o mafii czy wszechobecnych mercedesach, ale nie ma w tym nachalności definiowania narodu przez te symbole. Kossakowski wypada zdecydowanie naturalniej w gestach bratania się z ludźmi niż Martyna Wojciechowska, która próbowała zamknąć wielowiekową tradycję w swoim bardzo ciasnym formacie. Ona zastosowała metodę – znajdźmy temat w jakimś kraju, a później go przytnijmy tak jak nam się podoba i udawajmy obiektywizm. Kossakowski ma trochę inną metodę – nie sili się na panoramę, szukanie fundamentów. Ma konkretne przypadki, które pokazuje i całkowicie subiektywnie komentuje zostawiając sprawy kulturowe trochę z boku.
Bardzo dużo miejsca jest poświęcone gościnności i otwartości Kosowarów. Faktycznie podkreśla się to zdecydowanie w narracji i pokazuje, że Ci ludzie są fajni. Może niemodnie ubrani, z zaciętymi twarzami, ale jacyś bliscy i swojscy. Nie często zdarza się człowiek, który spojrzy na ten świat bałkański bez poczucia wyższości. Z szacunkiem. Bo zawsze chodzi o szacunek, a tego czasem brakuje przybyszom “z lepszego świata”.
A same rytuały – jedynie słyszałam o derwiszach i rytuałach samookaleczania. Inne metody chyba nie są jakieś specjalnie nowatorskie czy innowacyjne. Z resztą w Dzień Dobry TVN plastikowa Jola Pieńkowska obleczona w modny pomarańcz zaczęła wyśmiewać wiarę w dżiny i dość ironicznie podchodzić do całej sprawy. Przemysław delikatnie aczkolwiek dobitnie jej wytłumaczył to, jak ludzie świat postrzegają i że jej postawa no cóż jest… arogancka. No faktycznie mogłaby sobie Jolka troszkę o dżinach w islamie poczytać 😉 Przecież od czegoś są internety i Wikipedia!
Dla ciekawych “Masakra Joli” 🙂
Mnie osobiście zaciekawiła dwujęzyczność tej części o Kosowie. Słyszałam nieustannie przeplatające się serbski i albański pomiędzy gestami, które były znajome jakby pochodziły z południa Albanii, a czasem widziałam delikatne modyfikacje. Chyba tym się najbardziej upajałam.
Polecam Szósty zmysł nawet nie dla samych znachorów i jasnowidzów. Bardziej ze względu na prowadzącego, który z tymi ludźmi i wypije raki i zapali papierosa, ale przede wszystkim traktuje ich poważnie. To nie jest szukanie tematu na siłę ani też głębokie studium o jakimkolwiek kraju. Kossakowski pokazuje, że wszyscy jesteśmy bardzo do siebie podobni i nie żyjemy w jakiś innych światach. Chyba fajnie udowodniono to również poprzez piękne zdjęcia oraz ostatnie spotkanie w Kosowie z niepełnosprawnym jasnowidzem. Nie wiem czy to jakaś moc tego człowieka czy dobre ustawienie kamery, ale mimo ewidentnego kalectwa Radu będzie mi się zawsze jawił jako najpiękniejszy człowiek w całej tej serii.
Może, gdzieś tkwi w tym moja naiwność, że daję się wkręcić w takie proste historie, ale mimo, że Przemkowi nieustannie podkręca się filtrami niebieski kolor oczu to jednak mu wierzę. Pokazuje pewien wycinek rzeczywistości, który niezależnie od kraju zawsze wyglądać może jarmarcznie. Czasem się dziwi, czasem trochę śmieje. Ja też się śmieje i mam na sumieniu o wiele większe grzechy przeciwko narodom bałkańskim niż on. Pokazał biedne wsie? No pokazał, bo one istnieją i nie ma co się oszukiwać, że Kosowo jest jakimś eldorado. Ale to jak sfilmowany został Prizren czy Prishina, albo obrzęd derwiszów? Piękności. Uważam, że równowaga została zachowana.
I tak dziękuję za wycieczkę na moje ukochane południe.
Jak pojechać do Albanii i nie mieć kłopotów?
Przyznam, że wyobrażam sobie jak wiele osób rzuca się na ten wpis z przeświadczeniem, że w końcu przyznam, że Albania jest najbardziej niebezpiecznym krajem na Ziemi 🙂
A figa! Tematyka przyszła mi do głowy w czasie rozmowy ze studentem, który zadawał dużo szczegółowych pytań. Pytań czasem “z grubej rury”, ale w sumie trafnych. Bo proszę Państwa jak to jest w sumie z tym seksem w Albanii? 😉
Zanim jednak pójdziemy razem do łóżka trzeba poznać kilka zasad! Zasad, które spowodują, że nie dostaniemy “po mordzie” jak chodzi o Panów, a Panie nie będą musiały uciekać z piskiem od namolnego absztyfikanta.
W Albanii podejście do wakacyjnego, niezobowiązującego seksu jest raczej luźne. Przypomina włoskie dolce vita. Jest i ciepło i są wakacje, więc czemu się dobrze nie bawić? A seks to zabawa!
Drogie dziewczyny, dla Albańczyków zaproszenie na kolację czy dyskotekę powinno mieć jakiś romantyczny finał. Nie będą zadowoleni jeśli wszystko ograniczy się do całusa w policzek na dobranoc. Jednak daleko im do wybuchów agresji czy brania czegokolwiek siłą. Mogą raz czy dwa zapytać czy spróbować skusić wybrankę, ale w najgorszym wypadku po prostu strzelą focha i z dalszych zalotów nici. A Albańcy to królowie focha, którzy są nieczuli na babskie łzy… Skąd to wiem? Tak jakoś wyszło 😉 I co? No dostałam ochrzan godny zapłakanej dziewczynki! Na ulicy nie wypada płakać i koniec! Kropka.
Wypada natomiast wszystko inne! Jesteśmy na wakacjach! Trudno jest dorównać Albankom jak chodzi o makijaż i strój. Są zadbane, ale i wyzywające. Zawsze mocno umalowane, wystrojone. Dlatego też nie trzeba się przejmować czy spódniczka jest za krótka lub brzuch odsłonięty. Pod tym względem w Albanii panuje prawdziwa swoboda. Jeden turysta do tego stopnia poczuł się swobodnie, że paradował po całym mieście w samych stringach czym wzbudził niemałą sensację. Dlatego chłopaki radzę raczej zostawiać takie stylizację wyłącznie na plażę 😉
A jak jest z tymi seksownymi Albankami? Uwielbiają być adorowane, ale trzymają cały świat na dystans. Koniec końców i tak wystarczy kolacja, kilka drinków… Nie znam lepszej recepty – podobno niezawodna, bo Albanki do najświętszych nie należą. Jednak nie ma nic gorszego jak rozwścieczony Albańczyk, którego dziewczyna jest podrywana. Honorowi, nieobliczalni – no w takich momentach muszę przyznać rację, że wychodzi z nich bałkański macho. Lepiej podrywać zajęte dziewczyny kiedy… Albańczyk nie patrzy. A później kolacja, kilka drinków… wierność zdecydowanie nie jest ich cechą narodową.
Ważniejszą cechą jest uwielbienie dla dobrej zabawy i ogólny luz w podejściu do tematów wakacyjnych romansów. Chociaż nikt nie lubi ani nie szanuje w Albanii nadmiernego pijaństwa. Niby już o tym pisałam wcześniej, ale lepiej nie na umór, ale jak już się przegnie lepiej nie wchodzić w damsko-męskie relacje. Nie trudno o nokaut.
Jak już idziemy ze sobą do łóżka to chodźmy do łóżka, a nie na plażę lub w inne mało intymne miejsce. Albanki nie dadzą się nabrać na romantyczny zachód słońca. Nie wyobrażam sobie jaka afera mogłaby wyniknąć z tego jakby ktoś został złapany, gdzieś w krzaczkach… oczywiście bardziej obciach niż kamienowanie, ale po co narażać się na jakieś nieprzyjemności w obcym kraju? Scen rodem z Warsaw shore też nie widziałam 😉
Jako przedstawicielki jednego z najpiękniejszych narodów w Europie (ba! na całym świecie) nie dziwmy się kiedy ochota na seks z nami zostanie dość bezpośrednio przedstawiona. Nikt nie owija w bawełnę, ale też nie ma nic strasznego na myśli. Nie ma co się obrażać i udawać niewiniątek, po prostu ładnie i spokojnie odmówmy jeśli nie mamy na to ochoty.
O seksie nie ma co gadać za dużo, wiadomo, że w tej kwestii jednak czyny to czyny. Najważniejsze żeby były bohaterskie! Na obcej ziemi to już w ogóle nie może być lipy 😉
Na razie zadziałam na zmysły obrazem. Głównie zmysły męskie, ale chyba każdy poczuje się kuszony wakacyjną i bezpruderyjną atmosferą Albanii!
Drugi dom
Dziś rano w nieśmiertelnym DDTVN mogłam obejrzeć relację z uroczystego i snobistycznego otwarcie nowego hotelu. Nie zapamiętałam jego nazwy czy nawet miasta w jakim się znajduje. Natchnęli mnie celebryci, a zwłaszcza stwierdzenie “Uwielbiam hotele! Mogłabym mieszkać w hotelu!”. Sławnej pani pewnie chodziło o to, że hotel kojarzy się z luzem, wakacjami i faktem, że ktoś za Ciebie sprząta i zmienia pościel.
Poczułam się trochę zabawnie, bo akurat mi się to spełniło – mieszkam w hotelu. Nie pełnowymiarowo przez cały rok, ale cztery miesiące to już coś. Poza tym chyba nie ma hotelu we Vlorze, którego bym nie poznała – przynajmniej z perspektywy recepcji, jeśli nie udało mi się zlustrować pokoi.
Jak się żyje w hotelu? Faktycznie fajnie jak ktoś zmieni pościel czy umyje podłogę za Ciebie. Z drugiej strony zaczyna brakować tych obowiązków domowych. Zwykle w sierpniu chwytam sama za mopa i ścierkę. Najbardziej brakuje mi gotowania. W przestrzeni jednego pokoju zrobienie nawet kanapki jest skomplikowane. Nie wiem jak radzą sobie osoby, które przywożą na wczasy cały ekwipunek i gotują bigos na niewielkim palniku gazowym lub turystycznej kuchence elektrycznej. Nie do końca lubię dzielić przestrzeń jadalną z sypialną i koniec końców do zupełnej irytacji doprowadzają mnie okruchy na łóżku, plamy po pomidorze i oliwie na fakturach czy inne ślady użytkowania przestrzeni wielofunkcyjnej. Wiem, wiem powinnam iść do restauracji, tak jak radzę turystom…. no, ale musiałabym spakować cały plecak dokumentów, książki, laptopa lub inne rzeczy (zależnie od tego nad czym aktualnie pracuję). Czasem po prostu mam ochotę na własnoręcznie zrobioną kanapkę! Nie mówiąc już o ulepieniu pierogów czy innych herezjach.
Jeszcze dodam do tego fakt, że mam bardzo dużo rzeczy (od ciuchów na całe lato, po przybory biurowe i książki) oraz że jestem bałaganiarą…. przestaje to być takim spełnieniem marzeń. Zazwyczaj rzeczywistość trochę prostuje wyobrażenia.
…no to sobie pomarudziłam, a i tak wszyscy wiedzą, że doskonale się w tym całym szaleństwie koniec końców odnajduje 😉
Jedno jest pewne – na standard hoteli narzekać nie mogę!
Jedne z najczęściej pojawiających się pytań, które słyszę od turystów dotyczą noclegów i hoteli w Albanii. Oprócz zwykłego “Niech Pani nam coś doradzi” oczywiście zdarza się pełne wątpliwości “A jakie tam są warunki?”.
Wyobrażenie przeciętnego stereotypowego turysty o hotelach w Albanii jest podobne jak o samym kraju czyli brudno, brzydko i w sumie to nie wiadomo czego się spodziewać. Brak bieżącej wody. Nie mówiąc już o prądzie czy jakichkolwiek innych udogodnieniach. Może trochę przesadzam, ale warto podłożyć bombę pod kolejny stereotyp.
W Albanii jest bardzo dużo niewielkich hoteli, często prowadzonych rodzinnie. Moim zdaniem to często klucz do bałkańskiego sukcesu i wynikają z tego same pozytywy. Przede wszystkim właściciel trzyma nad wszystkim osobiście piecze. Przyznam, że czasem nawet dość żelazną ręką. Zwłaszcza młodzi recepcjoniści i kelnerzy mają trochę “przerąbane”, ale z drugiej strony chodzą jak w zegarku. Sprzątaniem zajmuje się zwykle żona, siostra lub inna ciotka właściciela co sprawia, że wszystko jest sprzątnięte “po domowemu” czyli mówiąc inaczej “można jeść z podłogi”. Dodatkowo możemy być pewni jeszcze jednego, że nic nagle nam nie wyparuje z walizki czy szuflady. Nikt nie ….. no wiadomo… w swoje gniazdo. Zazwyczaj najbardziej realną władzę sprawuje właśnie ta żona czy inna ciotka, która wie wszystko i jest w stanie załatwić wszystko.
Zabrzmi to jak z folderu biura podróży, ale warto podkreślić, że pokoje w albańskich hotelach są wyposażone tak samo jak w innych krajach. Jest i lodówka, i telewizor z kablówką (niestety jedyny polski kanał jaki czasem można złapać to 4fun), i klimatyzacja, i WiFi. Wszystko to zasilane prądem, bo legendarne częste przerwy w dostawach elektryczności, o których gdzieniegdzie jeszcze huczy internet można między bajki włożyć.
Hotele są nowe albo bardzo często odnawiane. Klimat, a zwłaszcza zimowa wilgoć, która wdziera się wszędzie bardzo niszczy elewacje. Wystrój jest różnorodny. W niektórych hotelach trącił kiczem, ale widać coraz więcej dobrego gustu, jak również luksusu na wysokim poziomie. Zwykle króluje przytulny klimat i niezobowiązujący landszafcik na ścianie plus mięciuchne koce, na których punkcie oszaleli Polacy (kto był ten wie!).
Zdjęcia, które zaprezentują niektóre są robione przeze mnie, niektóre są ze stron hoteli. Nie chodzi tu o przedstawienie konkretnego hotelu – raczej chcę pokazać znów, że nie taki ten albański diabeł straszny 🙂 Taka ilustracja dla niedowiarków.
Lato już czeka
W Polsce powoli zaczyna się wiosna, a w Albanii w piątek obchodzono już Dzień Lata inaczej zwany Dniem Kwiatów. Nic się im nie pomieszało – zwłaszcza, że w Albanii temperatura dochodzi już do 20 stopni. Jest to święto specyficzne dla tego kraju, wiec zacznijmy od początku, czyli skąd, po co i dlaczego?
Tradycja wywodzi się już z czasów pogańskich i w rzeczywistości można mówić o przywitaniu wiosny. Wszystkie kultury od zamierzchłych czasów obchodzą na swój sposób zmiany pór roku, a zwłaszcza odejście zimy, kiedy przyroda jest uśpiona, a pogoda nie sprzyja człowiekowi. W naszym kręgu kulturowym topimy Marzannę oraz obchodzimy Wielkanoc, która oprócz wymiaru religijnego ma również ten symboliczny i uniwersalny aspekt. Wszyscy witamy nowe życie, pierwsze liście, kwiatki i pisklaki z wielką radością mimo, że żyjemy w czasach centralnego ogrzewania oraz importowanych warzyw i owoców. Co ciekawe czytając o różnych zwyczajach obchodów tego dnia spotkałam się z bliskimi nam symbolami jajka oraz wody. Gdzieniegdzie pojawiają się też wzmianki o rozpalaniu ognisk i skakaniu przez nie co ewidentnie kojarzy mi się z Nocą Kupały.
Centralnym punktem albańskich obchodów jest Elbasan – miasto położone w samym centrum kraju. Właśnie z tą miejscowością związana jest legenda mówiąca o tym skąd wywodzi się święto. Na obrzeżach miasta znajdowała się świątynia Cermanikes, z której właśnie 14 marca wyszła bogini lasów, łowiectwa i całej przyrody. W czasach starożytnych, kiedy używano kalendarza juliańskiego marzec był pierwszym miesiącem roku i święto przypadało na pierwszy jego dzień. W języku albańskim nadal znajdujemy pozostałości używania tego kalendarza, a konkretnie w nazwach miesięcy. Prawdziwe święto początku, które współcześnie nabiera również nowego wymiaru, gdyż z albańskim latem kojarzy się jednak turystyka. Przygotowania do sezonu czas zacząć!
Tego dnia Elbasan ogarnia prawdziwy wiosenny festiwal pełen koncertów, występów oraz straganów z tradycyjnymi wyrobami (w tym roku motywem przewodnim wszystkich obchodów była promocja produktów “made in Albania”). Najbardziej znanym symbolem święta są słodkie ballokume czyli ciastka, które przygotowuje się z mąki kukurydzianej, cukru pudru, masła oraz jajek.
Albańczycy również prywatnie świętują. Bez patosu i specjalnego namaszczenia. Najważniejszy jest wspólny obiad oraz odwiedzanie znajomych oraz sąsiadów.
W stolicy także widoczne są obchody pierwszego letniego dnia. Ulice przystrojone kwiatami oraz typowe dla tego dnia festyny, w których chętnie uczestniczą politycy – tym razem w strojach casual. Na wszystkich kanałach dominują informacje o obchodach i gadające głowy składają wszystkim życzenia.
Zamiast opowiadać lepiej pokazać:
A na koniec moje ukochane cekiny i piosenka o pięknych chłopaku i letnim dniu! Bo to już całkiem niedługo 🙂