Opisywanie Kosowa podzielę na kilka etapów. Podobnie, jak o Albanii nie da się pisać tylko z jednego punktu widzenia… to znaczy – da się, ale ja tak nie potrafię.
Poprzedni wpis zakończył się wspomnieniem miasta Bajram Curri oraz zapowiedzią kosowskich przygód. Miasto od 1953 nosi imię albańskiego bohatera narodowego, którego pomnik dumnie stoi w jego centrum. Towarzyszy mu socrealistyczna płaskorzeźba i deptak, który aktualnie jest w przebudowie. Tam również możemy znaleźć transport, bo w samym Bajram Curri chyba nie spotkamy wielkiej przygody 😉

Pierwsze większe miasto na trasie kosowskiej to Gjakova. Niedzielny poranek nie był najlepszym momentem do eksploracji, bo wszystkie sklepiki na popularnym Wielkim Bazarze były zamknięte. Miejscowość jeszcze się nie obudziła i szybko rozglądam się żeby ruszyć dalej.
Najważniejszą ideą jaka mi przyświecała w tej wyprawie było zobaczenie wszystkich czterech monasterów, które znalazły się pod ochroną UNESCO po wojnie na Bałkanach. Wszystkie te miejsca związane są z prawosławiem serbskim i są niezwykłej klasy zabytkami, których zobaczenie uznaję za bardzo ważny element układanki, który pozwoli nam poznać Kosowo.

Pierwsze dwa znajdują się u wrót Gór Przeklętych. W obu przypadkach mijając je wkraczamy do krainy dzikiej i pięknej przyrody oraz groźnie wyglądających szczytów górskich. Ciekawe może się wydawać, że tam mnisi urządzali swoje samotnie. Trudno dostępne, wykuwane w skale “pokoje” stanowiły idealne miejsce odosobnienia dla mnichów. W jednym z takich miejsc została zaaranżowana nawet cerkiew, gdzie jeszcze na ścianach można dostrzec freski.
Powiem szczerze, że nawet osoba, która nie przepada za zwiedzaniem, a woli wycieczki górskie powinna zajrzeć do tych klasztorów. Po pierwsze to nic nie kosztuje. Po drugie są położone na trasie przyrodniczych atrakcji, więc nie musimy kluczyć czy zbaczać z drogi. Po trzecie – to świadkowie historii. Po czwarte te świątynie są absolutnie piękne.
Historia monasterów Wysokie Deczany oraz Peć sięga trzynastego wieku. Oba były i są siedzibami patriarchatów oraz stanowią jedne z najcenniejszych zabytków serbskiego średniowiecza. Otoczone masywnymi murami, zwieńczonymi drutem kolczastym, nieustannie pilnowane przez siły KFOR. Musimy podejść do budki i zostawić dokument tożsamości. Następnie wkraczamy do niezwykłego świata. Monaster to nic innego jak klasztor prawosławny (Deczany – męski, Peć – żeński) czyli zespół budynków oraz własności ziemskich należących do cerkwi prawosławnej. Są to nadania pamiętające najsłynniejszych serbskich władców. Stąd też równie często używana nazwa tego regionu – Metochia z greckiego oznaczająca własność kościoła, czyli w tym wypadku latyfundia prawosławne.Centrum stanowią oczywiście cerkwie, których wnętrza przyprawiają o zawrót głowy. Nie sposób jest opisać bogactwa artystycznego tych miejsc. To są galerie sztuki sakralnej – całe ściany pokryte są ogromnymi freskami.Każdy najmniejszy fragment jest zagospodarowany. Nie da się opowiedzieć o tych freskach w jednym artykule na blogu, z resztą potrzebna jest do tego przeogromna wiedza.
Jak miejscowość Dećani nie ma w sobie nic nadzwyczajnego (oprócz niezbyt gustownych pomników żołnierzy UÇK*), to Peja już tak. Jest to miasto, moim zdaniem, bardzo niedocenione, o którym często czytam, że nie zachwyca. Spędziłam tam prawie trzy dni i wyjeżdżałam z miejsca, które polubiłam. Portretowane głównie przez graffiti złożonego z motywów znanych z twórczości Banksego. Trzeba rozumieć trochę bałkański klimat żeby poczuć się fajnie w takich miastach i miasteczkach. Mnie osobiście zachwyca fakt, że w kawiarniach cały dzień i noc jest gwarno. Na głównym placu zwraca uwagę drogi i luksusowy Hotel Dukagjini oraz bryła urzędu miasta. Ten budynek to stylizowany na chińską pagodę żelazny twór. Możemy wybrać się również w rejon starego miasta z charakterystyczną turecką zabudową i licznymi meczetami. Na uwagę na pewno zasługuje również kamienny budynek dworca, z którego wyruszałam w podróż do Prisztiny.
Najbardziej chyba wszyscy czekają na zdjęcia Gór Przeklętych 🙂
Nie dziwię się i powiem szczerze, że jestem bardzo szczęśliwa, że mogę Wam pokazać ten region jesienią. Kolorowy, tajemniczy i chwilami wręcz spektakularny. Mijając monastyr Wysokie Deczany i jadąc w góry musicie koniecznie mieć auto 4×4, a nie jakiś pierdzikółek. Podjazdy, błoto, strumyczki i strumienie bez mostów. Na pewno są to też ciekawe tereny na trekking. Przejechałam trasę wiodącą wzdłuż Lumbardhi i Decanit m.in. porzez Bajrak aż do Doliny Prelep. Tereny turystycznie całkiem dziewicze – chociaż niepozbawione szlaków. Oprócz kilku restauracji na początku trasy później nie widziałam już żadnej infrastruktury – można ewentualnie zatrzymać się w dolinie, gdzie znajdują się prywatne domy.
W tej części Gór Przeklętych, ale zdecydowanie bliżej granicy z Albanią znajduje się najwyższy szczyt Kosowa czyli Gjeravica (2656 m.n.p.m.).
Okolice Deçan nie są tak znane, jak chociażby kanion Rugove, który jest największą atrakcją w pobliżu Peji. Mija się go wybierając się do Bogë, położonej ok 1 400 m n.p.m. wioski, będącej turystyczną mekką. Jest to również narciarski kurort i doskonała baza wypadowa w góry (m.in. szczyt Hajla 2 403 m n.p.m.).
Moją uwagę zwróciła tajemnicza konstrukcja na rzece. Wyglądająca jak połączenia wysypiska śmieci oraz placu zabaw. Okazuje się, że to część większego projektu związanego z Merimangat e Pejes czyli organizacją zajmującą się wspinaczką oraz zjazdami na linie w tych rejonach. Fantastyczna sprawa i chyba będę chciała się z nimi skontaktować żeby przeżyć to na własnej skórze.
Tak jak już wspomniałam wcześniej po kilku dniach górskiej wędrówki wsiadłam do pociągu do Prisztiny… ale o tym później, bo stolicy na pewno warto poświęcić trochę więcej miejsca.
PS. Dla ciekawskich droga – okolice Deçan 🙂
* Armia Wyzwolenia Kosowa – paramilitarna organizacja walcząca o niepodległość Kosowa w czasach wojny na Bałkanach.
One thought on “Jego Wysokość Kosowo”