Dwa bratanki?

Wyobraźmy sobie scenkę rodzajową w jednej z prisztińskich kawiarni:

Rozmowa odbywa się między mieszkańcem Podujeva, Albańczykiem z Kruji oraz dziewczęciem z Polski, które swój język szlifowało na południu we Vlorze. Po krótkiej wymianie zdań okazuje się, że każde z nich inaczej zabiera się do dyskusji, a do obgadania są RZECZY ważne. „Rzeczone rzeczy”, każdy inaczej nazywa. Jako przypadkowa przedstawicielka południa mówię „gjiera”. Bardziej na północ mówią „gjiona”. Natomiast kolega z Kosowa… sene.

Poglądy można mieć różne, ale między Albanią i Kosowem nie da się postawić znaku równości. Bracia, braćmi, ale przekraczając granicę – faktycznie ją przekraczamy i jest to odczuwalne na wielu płaszczyznach. Winna jest i geografia i historia. Zwłaszcza historia najnowsza, gdyż od 1912 roku Albania pojawiła się na mapie jako byt niezależny i tak właśnie do dziś funkcjonuje. Kosowo znajdowało się w tym czasie pod wpływem nazwijmy to ogólnie jugosłowańskim. Możemy cofnąć się dużo wcześniej, ale nie zależy mi na rozkminianiu wszystkiego od bitwy na Kosowym Polu czy zahaczaniu o Ilirów, bo nie w tym rzecz. Kontrowersje i mity na bok.

Dziś się bawimy 🙂

Będąc w Kosowie musimy się pogodzić z tym, że Albania to nie swojska Shqiperia, ale Shqypnia (faktycznie można taką lub podobną wymowę również spotkać gdzieniegdzie w Albanii).

Albańskiego uczyłam się sumiennie i taka z siebie dumna, jak bączek jadę do Kosowa żeby nie dogadać się w pierwszej piekarni.  Szczęśliwie Kosowianie mają dobre serca i mówią żebym się nie martwiła, bo oni też po albańsku raczej słabo.

Nagminne mieszają literki q i c. Możemy się spotkać z kulaq (alb. kulac), cen (alb. qen) Ceparo (Qeparo) – to tylko kilka przykładów z którymi sama miałam styczność.

Niektóre słowa serbskie lepiej się przyjęły niż albańskie i są, jak gdyby nigdy nic używane (trenerka, frajer). Mi osobiście sprawia to dziką radość, bo serbski znam i bardzo lubię. Podwójne nazwy  miejscowości nie dziwią – tak już tam jest i tyle (Peja/Peć, Ferizaj/Urosevac).

Jedziemy do Mitrovicy czy Mitrovicy? :)
Jedziemy do Mitrovicy czy Mitrovicy? 🙂

 

Nie znajdziemy „farmaci” tylko „barnatore”(apteka), a truskawki to dredhza (alb. luleshtrydhe). Jadamy w miejscach o nazwie qebaptoria… a w smaku też jest różnica.

Kocham albańską kuchnię, ale najlepszy byrek /burek (obie formy są w użyciu w Kosowie) jadłam w Gjiakove. O faszerowanych paprykach, cevapach (qofte), pleskavicy i innych mięsnych, grillowanych „fast foodach” mogę pisać poematy. Ajvar również jest lepszy, możemy też zamówić kajmak i sałatkę szopską. Więcej jest rodzajów raki np. gruszkowa lub pigwowa (moje dwie ulubienice). Nawet w sklepiku z pamiątkami w serbskiej Gracanicy był ich ciekawy wybór. Podobnie w monastyrze w Peji, gdzie siostrzyczka namawiała na pieruńsko drogie trunki.

img_20161012_194627img_20161010_105518

 

Następna kwestia to architektura. Jak w Prizrenie czujemy oddech turków to takie konstrukcje jak chociażby Narodowa Biblioteka w Prisztinie to już bardziej jugosłowiańska fantazja. Miasta Kosowa bardziej przypominają jednak “postjugosłowiańskie” miejscowości niż albańskie. Nie jest to ani komplement ani zarzut, bo w obu wypadkach mówimy o przykładach socrealistycznego budownictwa. Zarówno w Belgradzie, jak i Tiranie mam swoje ulubione budynki, które dla większości są urody wątpliwej.

Nie ma takiej wolnej amerykanki w budownictwie. Plan zagospodarowania jest bardziej przejrzysty. Zacznijmy od tego, że istnieje. Jest jakby czyściej, jakby schludniej.

Ja bardzo lubię ten styk kultur, na którym znajduje się Kosowo. Gdzieś tam łączy się żywioł albański z serbskim. Tak, tak… łączy! Myślę, że nie możemy poddać się temu złowieszczemu zgrzytowi wojny. Warto tu powiedzieć, że jest bezpiecznie, że jest normalnie! Czasem na przekór wszystkiemu myślę sobie, że te wszystkie zasieki z drutu kolczastego oraz ciągła kontrola “wielkiego brata” jest na wyrost. Podobnie jak w przypadku Bośni i Hercegowiny wszystkie te europejskie instytucje są potrzebne żeby tworzyć sztuczną biurokrację… Zawsze w takim momencie przypomina mi się książka “Sahib”, którą bardzo, bardzo polecam.

Turysto! Nie musisz bać się Kosowa nawet jeśli traktujesz ten kraj jako korytarz transferowy do Albanii. Nie musisz bać się Kosowa, jeśli chcesz je zwiedzić. Kiedyś straszono krajami byłej Jugosławii (przecież tam była wojna!). Później Albanią (mafia, wojna i cuda na kiju). Czas odczarować turystycznie również ten obszar.

Na koniec piosenka o tym jak to “Kosowar” pełen optymizmu jedzie na wakacje do Durres 🙂 Na początku zatrzymuje go policja i wypytuje, gdzie jedzie i po co. Ten próbując się spoufalić z albańskim bratem w mundurze tłumaczy, że nad morze jedzie, bo biały jest jak śnieg… policjant mówi, że nie potrafi go zrozumieć i niech jedzie dalej i uważa na prędkość.

W restauracji natomiast okazuje się, że większość słów, których używa bohater jest na tyle innych, że albański kelner stwierdza, że kosowski to jednak bardzo interesujący język 🙂

 

3 thoughts on “Dwa bratanki?

Leave a Reply