Pociąg do stolicy

Jestem córką kolejarza, więc podróżowanie pociągiem to dla mnie nie pierwszyzna 🙂 W Albanii nigdy pociągiem nie było mi po drodze, ale w Peji, jak dowiedziałam się, że mogę dotrzeć do Prisztiny w ten sposób zapaliłam się do pomysłu. Oczywiście rozkład jazdy był przeterminowany i jedyne informacje mogłam zdobyć od znajomego, który korzysta z tego środka transportu.

Kasa biletowa jest otwierana tylko jakieś pół godziny przed odjazdem, a bilet kosztuje 3 euro. Pociąg przyzwoity, ale bez szaleństw. Trasa nudnawa (nie to co „balkan ekspres” z Sarajeva do Ploće), jednak między drzemkami można było poobserwować ludzi, posłuchać ich rozmów i zobaczyć jak wygląda Kosowo* poza dużymi miastami. Stacje kolejowe były budowane z kamienia przez więźniów, a po ostatniej wojnie niestety mocno zdewastowane.

 

Dworzec w Prisztinie znajduje się w polu, z którego widać okazałą wieżę Pałacu Sportu. W jego podziemiach znajduje się galeria handlowa, a przed wejściem słynny napis NEWBORN. Na froncie umieszczono wielki portret Adema Jasharego**.

Sam napis, aktualnie błękitny z motywem drutu kolczastego, przyozdobiony jest również politycznymi graffiti, które później spotykamy w innych częściach stolicy. W pobliżu znajduje się pomnik „Heroiny” poświęcony kobietom z czasów wojny w Kosowie.

Na społeczność stolicy składają się: pochodzący z różnych części Europy pracownicy organizacji międzynarodowych takich jak EULEX, żołnierze w mundurach KFOR, tradycyjnie ubrane muzułmanki, kosowskie elegantki w genialnych kapeluszach, hipsterzy, artyści z dredami… mogłabym wymieniać i wymieniać, ale Prisztina to miejsce mocno eklektyczne i trudne do zdefiniowania.

Kupuję pieczone kasztany i taksówką podjeżdżam pod jeden z wielu dość drogich niestety hoteli. Moim pierwszym minutom w pokoju towarzyszy nawoływanie muezina. Prawie pod oknem mam ogromny meczet, więc muszę się pogodzić z faktem, że co rano czeka mnie pobudka. Spacer po Prisztinie to mijanie tureckich budynków i sklepików (są tam dzielnice, gdzie mówi się po turecku), postjugosłowiańskich blokowisk, flag Albanii lub NATO oraz miejsc poświęconych UÇK. Najbardziej kuriozalne to parking imienia UÇK w dzielnicy Lakrishta. Deptak jest rozpięty między pomnikiem Skanderbega, sklepem Benetona oraz katedrą z ogromnym portretem Matki Teresy. Na początku wita nas pomnik Ibrahima Rugovy, a na końcu jego ogromne zdjęcie – co nie dziwi, gdyż nieżyjący już pierwszy prezydent Kosowa jest najjaśniejszym symbolem walki o niepodległość.

 

W tym roku nie zawędrowałam pod wybudowaną w latach osiemdziesiątych kosmiczną bibliotekę. Teorie dotyczące projektu chorwackiego architekta są różne – włącznie z tym, że kopuły symbolizują tradycyjne albańskie nakrycie głowy (plisa) co miałoby jakoby rozwścieczyć Serbów. Ale zostawmy rewelacje wikipedii na boku i zastanówmy się nad fenomenem Prisztiny. Bo co jak co miasto jest fenomenalne.

IMG_0131

Od lat już wspomina się o niesamowitej wręcz kulturze kawiarnianej stolicy. Faktycznie ludzie jakby na przekór niezbyt optymistycznej propagandzie oraz smutnej przeszłości chcą żyć i to tak z przytupem. Przytupem wysokich obcasów. Podobnie, jak w Albanii istnieje powiedzenie, że w domu może nie być jedzenia, ale na kawę w lokalu oraz dobry wygląd kasa musi być. Jeśli ktoś lubi najmodniejsze marki to na pewno jest tu w czym przebierać, ale portfel musi być też gruby. Sama wolę ubierać się w lumpeksach w Tiranie, gdzie można upolować markowe ciuszki, ale za jedną dziesiątą ceny kosowskiej. Chociaż przyznam, że zainspirowana grupą dziewczyn w modnym lokalu „Dzień i noc” zakupiłam sobie ostatnio kapelusz. Poza tym czułam się tam tak strasznie głupio w trekingowych buciorach i przeciętnym wełnianym sweterku. Spotkane tam kobiety nie dość, ze piły raki bez żadnych zahamowań to po obcałowaniu mnie zostawiały na moich policzkach zapach swoich perfum oraz niedyskretne ślady szminki i pudru.

W Prisztinie człowiek znajduje wielką kumulację wszystkiego co kosowskie, a może lepiej powiedzieć bałkańskie.

Stolica była moją bazą wypadową. Najpierw wybrałam się do Graczanicy. Jechałam skoncentrowana na monasterze, bez przygotowania teoretycznego. Z resztą nikt nie mówił nic o tej miejscowości oprócz tego, że powinnam zjeść w miejscu o nazwie Etno Kuća.

Ale kuća? No tak…kuća czyli po serbsku dom. Nawet to mnie jakoś nie zdziwiło. Dopiero widok następujących po sobie szpalerów serbskich flag oraz wielki pomnik Milosa Obilića*** sprawił, że zaczęłam układać sobie w głowie wszystkie fakty. Później charakterystyczny wystrój restauracji, bogactwo serbskiego jadła oraz genialna rakija.To była zupełna uczta smaków.

Graczanica to miejsce zamieszkałe przez kosowskich Serbów i część społeczności gmin serbskich.

Sam monaster, który był dla mnie najważniejszym punktem wyprawy, owszem ogrodzony murem, ale drutu kolczastego jakby mniej. Nikogo na straży. Nikt nie pyta o dokumenty. Nawet mimo zakazu cyknęłam sobie fotkę.

14795676_714044375413982_1997918279_o

Odbudowana w wieku czternastym cerkiew Matki Boskiej  stanowi kolejny z listy chronionych przez UNSECO zabytków średniowiecznej kultury prawosławnej. Podobnie jak opisywane przeze mnie wcześniej monastery Wysokie Deczany oraz Peć – jest to miejsce, którego uroda niezwykła ze względu na kunsztowne freski i niezwykłą bryłę.

Dodatkową ciekawostką o Graczanicy jest to, że w pobliżu znajdują się archeologiczne wykopaliska miasta Ulpiana z II wieku naszej ery.

W samym centrum miasta znajdują się również niewielka cerkiewka, która upamiętniać ma śmierć Dimitrije Popovicia, który w 2004 roku został zamordowany najprawdopodobniej przez albańskich ekstremistów. Miał zaledwie osiemnaście lat. Wróćmy na chwilę do Prisztiny, gdzie na głównym placu pod pomnikiem Skanderbega oglądałam wystawę zdjęć dotyczącą czasów wojny w Kosowie. Moją uwagę m.in. przyciągnęła kobieta, przy której zdjęciu widnieje napis: „Każda matka cierpi tak samo po stracie syna”. Jest to fotografia mamy Popovicia. Między innymi takim kobietom poświęcony jest pomnik, o którym mówiłam na początku tekstu. Pomnik, podobnie jak wystawa, nie skupiają się na narodowości tylko na jakże uniwersalnym pojęciu cierpienia.

Jest to faktycznie coś co łączy wszystkie kraje bałkańskie i o czym jeszcze napiszę. Trudna i smutna historia najnowsza. Pochylę się nad tym tematem jeszcze później, gdyż w tych fantastycznych kosowskich knajpkach usłyszałam wiele opowieści, które będą stanowić zwieńczenie tego cyklu.

Za kilka dni natomiast żelazny punkt zwiedzania Kosowa czyli słynny już Prizren. Dlaczego zachwyca? Dlaczego może nie zachwyca, a raczej skłania do turystycznych refleksji?

*Kosowo zostało uznane przez władze polskie 26 lutego 2008 roku i na tym się opieram. Jeśli ktoś chce dyskutować czy Kosowo to kraj czy jest serbskie i tak dalej to proszę nie ze mną 🙂 Ja pracuję w turystyce – nie w MSZ 🙂

** Adem Jashari – jeden z pierwszych i najbardziej znanych żołnierzy UÇK

*** Milos Obilić – ważny dla Serbów bohater bitwy na Kosowym Polu

6 thoughts on “Pociąg do stolicy

  1. Do Kosowa chciałbym koniecznie przyjechać na dłużej, tak aby lepiej je pozwiedzać. Będąc w Prishtinie zwróciłem uwagę na to ze miasto bardziej przypomina miasta całej byłej Jugosławii. Mam na myśli przede wszystkim socrealistyczna architekture. Jednak nie jest tak albanskie jak myślałem. A podróż pociągiem fajna – my też wracaliśmy z Prishtiny do Skopje w ten sposób. Wcześniej koczujac z plecakami na stacji od 2.30 nad ranem w pewną lipcowa noc:)

    1. Kosowo ma w sobie bardzo dużo z byłej Jugosławii. Jednak ostatni wiek zrobił swoje, ale ciekawa również jest to co albańskie w tej rzeczywistości. Dla nas – ludzi z zewnątrz jest to dość mocno pokomplikowane, ale z drugiej strony mi tam jest dobrze, bo obie kultury znam i kocham. Podobnie językowo czuję się tam zabawnie przeskakując między serbskim i albańskim 🙂

  2. Hmm zastanawia mnie jedna rzecz, może się orientujesz….
    Gdy następowal rozpad byłej Jugosławii, oglaszaly niepodległość Słowenia, Chorwacja, Macedonia i Bośnia Kosowo trwało w federacji, dlaczego? Przecież to była idealna okazja aby wyrwać się wtedy na niepodległość…

    1. Ruchy niepodległościowe w Kosowie zaczęły się w tym samym okresie jak w innych krajach exJU. Kosowo było autonomicznym regionem, a nie republiką jak w przypadku chociażby Chorwacji czy BiH oraz innych. To był jeden z powodów. Dodatkowo nie byli na tyle silni. Było kilka przesłanek natury politycznej przede wszystkim. Oni nie tyle trwali w federacji, bo początkowo były protesty, a następnie zaczęły się walki.

    1. To jest dłuższy i mega ciekawy temat 🙂 Ogólnie Bałkany maja dużo takich smaczków – wojennych i dość dramatycznych, ale ciekawy. Siedziałam kiedyś w temacie dość mocno – zwłaszcza tego co się działa w byłej Jugosławii.

Leave a Reply