Sześćdziesiąt tysięcy czyli sezon 2016

Jesień nadeszła – trzeba odpowiednio zamknąć sezon i podsumować te cztery miesiące.

Cztery miesiące.

Szósty sezon.

Ponad sześćdziesiąt tysięcy Polaków, który przekroczyli granicę z Albanią w tym roku.

Dziewiąte miejsce wśród najczęściej wybieranych przez moich rodaków krajów na wyjazd wakacyjny.

Za mediami nie nadążam i czasem nawet wolę o niektórych wykwitach nie wspominać – niech znikną w otchłani makulatury i archiwach telewizyjnych.

Ekspertów od Albanii jest coraz więcej. Blogerzy chcą organizować tu wyjazdy, niczym rasowi przewodnicy. Rasowi przewodnicy i piloci, którzy na Albanię patrzyli raczej z politowaniem coraz częściej uśmiechają się do swoich przełożonych żeby móc tu pracować. Przełożeni otwierają kolejne „destynacje” i prześcigają się w pomysłach na ciekawe wycieczki. A sami Albańczycy? Niektórzy już dorośli do masowej turystyki, niektórzy natomiast nadal trochę nie umieją zrozumieć praw, które rządzą tym rynkiem.

Co jest największym problemem Albanii? Na pewno nieznajomość prawa po obu stronach. Najczęstsze „zagrywki”, z którymi się spotkałam to wmawianie Polakom, że potrzebują autochtonów, bo jest niebezpiecznie, bo nie przekroczą nawet granicy z Albanią, albo będą czekać godzinami, albo nie załatwią hoteli, albo że będą zupełnie bezradni w tym dzikim kraju. Jest to jedna wielka ściema, bo każdy bardziej obrotny pilot lub kierowca potrafi swoimi sposobami załatwić przekroczenie każdej granicy. W Albanii nie istnieje również jakakolwiek licencja pilota/przewodnika (prawo gdzieś utknęło). Tak, jak agencja albańska jest przydatna- tak nie jest potrzebny Albańczyk z krwi i kości żeby nas chronić i się nami opiekować.

Plagą na pewno jest postrzeganie przez Albańczyków turystyki na zasadzie „bo nam się należy”. Taka postawa jest proporcjonalna do „gwiazdek” jakie sobie hotel przykleja do fasady (tak, tak – sami to najczęściej robią). „Mamy hotel ze złotymi klamkami, co z tego, że nie wywiązujemy się z umowy, a serwis jest jest taki sobie? Co z tego, że złote klamki odpadają? Nam się należy kasa – może się walić i palić. Nie zapłacisz? OK! Zabieramy turystom paszporty!”

Kuriozalne groźby, które w przypadku spełnienia mogą hotel pogrążyć. Pamiętajmy o jednej prostej zasadzie: nikt nie może „aresztować” naszych dokumentów nawet jeśli agencja zbankrutowała i ma biliardy długów. Hotelarz może iść do sądu, kupić kałasznikow i czołg, ale turysta jest święty. Żadna ze stron nie może wykopać turysty z hotelu, musi zapewnić mu powrót do kraju i tak dalej i tak dalej. Wystarczy zadzwonić do konsula i pozamiatane. Jeśli hotel będzie stawiał opór i dokumenty na naszych oczach zje – wystarczy pojechać do Ambasady i wyrobić nowe. Koszt, kłopot i opóźnienia… ale nie jest to sytuacja bez wyjścia.

Pamiętajmy jednak, że ambasada nie może wikłać się w nasze konflikty z hotelem i konsul nie powie nam, że Ci z hotelu to brzydko się bawią i muszą oddać zabawki.

Drodzy turyści, również agencja, z którą przyjechaliście nie może zagrozić Wam wywaleniem z hotelu i wymusić w ten sposób na przykład jakiejś dodatkowej opłaty w euro, której w umowie nie było.

Jednak takie głupie przypadki w Albanii ciągle się zdarzają

Kolejna dotycząca mnie osobiście kwestia to takie ogólne zdziwienie wielu osób, że nie są królami Albanii. No niestety królem jest Popek i nic z tym nie zrobicie. Ja również nie. Na pewno nie pójdę śladem innych i nie będę nasyłać na nikogo grożących paluszkiem Albańczyków. Ja na ich widok nie rozpłaczę się i nie skasuję swojego bloga, nie przestanę rozwijać swojej działalności i pracować, jako przewodnik czy organizator.

Popatrzmy na sprawę trzeźwo i z humorem. Może nie od początku, ale po dwóch lub trzech latach przestałam pracować, jak zwykły wysłannik agencji popularnie zwany rezydentem. Taka osoba przyjeżdża na gotowe – ma stworzone programy wycieczek, które w przypadku Albanii są niezmienne od lat. Weźmy na tapetę taką Tiranę i Kruję. Największą atrakcją tego programu była zawsze „turecka uliczka”, gdzie ludzie mogli się obkupić w pamiątki… Pozostałe punkty wydawały mi się zawsze takie trochę nudnawe… Spacer po Tiranie. Uwielbiam to miasto i uważam, że pokazuję przemiany Albanii w soczewce, ale… program obejmujący w sumie 2 ulice na krzyż zawsze wydawał mi się niewystarczający. Dlatego mogę się pochwalić, że jako pierwsza zabrałam grupy z Polski do Bunk’art!  Sprawa jest, więc dość prosta – ktoś chciał zobaczyć Bunk’art i wjechać na Dajiti – jechał ze mną na wycieczkę. Z drugiej strony nie robiłam na przykład fabryki koniaku, bo dla mnie osobiście to strata czasu.

W przyszłym roku będzie więcej niespodzianek i rewolucji, bo jak już ogłosiłam będę działać samodzielnie i na pewno na większą skalę niż dotychczas. Moje statystyki zwariowały i turyści trafiali na mnie przed swoim przyjazdem do Albanii. Dwadzieścia pięć procent więcej czytelników zajrzało na moją stronę niż w całym 2015 roku! Czyli mam podobny wynik jak albańska turystyka. Zauważyłam jednak, że mało osób wierzy, że można przyciągnąć turystów swoim doświadczeniem czy wiedzą. Wzbogacam programy, bo trzymam rękę na albańskim pulsie. Znajomość albańskiego pomaga mi w tym bardzo. Znajomość polskiego (języka oraz mentalności) natomiast pomaga w oprowadzaniu.

Pojawiają się również pytania o Vlorę – powstanie o niej osobny tekst – niestety niezbyt optymistyczny. Na stałe tam nie wrócę, ale nie wykluczam czegoś specjalnego dla osób, które jednak darzą tą miejscowość sentymentem.

Ze względu na to, że już nie muszę siedzieć za biurkiem w biurze – na pewno będzie więcej tekstów. Zawsze żałowałam, że nie mogę się pochwalić wszystkimi miejscami, w których byłam, opowiedzieć wszystkich albańskich historii – właśnie ze względu na brak czasu. Teraz nawet zima zapowiada się ekscytująco!

14599750_702516379900115_844313223_o

11 thoughts on “Sześćdziesiąt tysięcy czyli sezon 2016

  1. Czekamy na tekst o Vlorze, byliśmy tam dwa razy, miejsce nas nie zawiodło, ale organizacja transportu tak… Długo się jedzie, to fakt, ale warto. Ciekawe co Pani napisze o tym miejscu. Tirana to też obowiązkowe miejsce dla nas, jeden dzień to zawsze było za mało więc zostawała jeszcze noc 🙂 Pozdrawiamy i czekamy na szczegóły 🙂

      1. Aczkolwiek uciekalismy przed Polakami i wolelismy wejść w boczne uliczki miasta, zjeść wśród Albańczyków, uciec na plaże gdzie nie było wielu turystów… Pokochaliśmy też Tiranę (chyba mało kto zdecydowałby się na chodzenie po mieście nocą) i życzliwych mieszkanców z którymi dogadywaliśmy łamanym angielskim i albańskim 🙂 Wrócimy do Albanii na pewno…

  2. Witam 🙂 Mam za sobą pierwsze w swoim życiu wakacje w Albanii – kilka dni spędzonych w Qeparo i kilka w Spille. Wrażenia bardzo mieszane, choć nie ukrywam, że chętnie do Albanii wrócę. Ale zdecydowanie bardziej odpowiadała nam ta część Albanii bliżej Grecji, choć ludzie przyjaźni i uczynni w całym kraju.

  3. Sześć lat temu, kiedy pierwszy raz pojechaliśmy do Albanii spotkaliśmy JEDEN samochód z Polski. W tym roku (każdy nasz wrzesień należy do Albanii) kelnerzy, sklepikarze zaczepiali nas po polsku, a w Gjirokastrze słyszałam więcej polskiego niż jakiegokolwiek innego języka. Niesamowite jak „opanowaliśmy” ten kraj. Ale spokojnie, w dalszym ciągu są tam miejsca mało turystyczne i mało „polskie”. W końcu niektórzy jadą tak daleko, żeby posłuchać innych niż nasz języków 😉 Wszystko zmienia się niezwykle szybko. Drogi, hotele, dojazdy do plaż, oznakowanie atrakcji turystycznych, ba, w Sarandzie są już nawet przystanki autobusowe! Szok. Troszkę szkoda, że to już nie tamten tajemniczy świat, ale za to śmieci mniej i bardziej światowo i …prościej:) Korzystaliśmy z pomocy albańskiej agencji turystycznej w Sarandzie ( organizacja wieczoru albańskiego, wycieczki itp.) i wszystko było super, a Albańczycy mimo napływu turystów nadal są otwarci, pomocni i nie nastawieni wyłącznie zarobkowo. Mam nadzieję, że to się nie zmieni, bo mam zamiar jeszcze trochę tam pojeździć, w końcu ilość miejsc do zobaczenia jest nadal baaardzo długa. A na zwiedzanie Tirany „inaczej” to bym się skusiła, bo uciekałam z niej prawie z krzykiem 😉 Fajnie czytać kogoś, kogo Ten kraj uwiódł z taką siłą. Powodzenia!

    1. Nie ma 🙂 Byłam w tej sprawie w ministerstwie nawet i nie ma czegoś takiego. Każda licencja to ściemka, bo prawo jest w trakcie tworzenia 😉 Ważne żeby mieć swoją działalność tam lub być zatrudnionym przez biuro lokalne. 🙂

Leave a Reply