Drugi dom

Dziś rano w nieśmiertelnym DDTVN mogłam obejrzeć relację z uroczystego i snobistycznego otwarcie nowego hotelu. Nie zapamiętałam jego nazwy czy nawet miasta w jakim się znajduje. Natchnęli mnie celebryci, a zwłaszcza stwierdzenie “Uwielbiam hotele! Mogłabym mieszkać w hotelu!”. Sławnej pani pewnie chodziło o to, że hotel kojarzy się z luzem, wakacjami i faktem, że ktoś za Ciebie sprząta i zmienia pościel.

Poczułam się trochę zabawnie, bo akurat mi się to spełniło – mieszkam w hotelu. Nie pełnowymiarowo przez cały rok, ale cztery miesiące to już coś. Poza tym chyba nie ma hotelu we Vlorze, którego bym nie poznała – przynajmniej z perspektywy recepcji, jeśli nie udało mi się zlustrować pokoi.

Jak się żyje w hotelu? Faktycznie fajnie jak ktoś zmieni pościel czy umyje podłogę za Ciebie. Z drugiej strony zaczyna brakować tych obowiązków domowych. Zwykle w sierpniu chwytam sama za mopa i ścierkę. Najbardziej brakuje mi gotowania. W przestrzeni jednego pokoju zrobienie nawet kanapki jest skomplikowane. Nie wiem jak radzą sobie osoby, które przywożą na wczasy cały ekwipunek i gotują bigos na niewielkim palniku gazowym lub turystycznej kuchence elektrycznej. Nie do końca lubię dzielić przestrzeń jadalną z sypialną i koniec końców do zupełnej irytacji doprowadzają mnie okruchy na łóżku, plamy po pomidorze i oliwie na fakturach czy inne ślady użytkowania przestrzeni wielofunkcyjnej. Wiem, wiem powinnam iść do restauracji, tak jak radzę turystom…. no, ale musiałabym spakować cały plecak dokumentów, książki, laptopa lub inne rzeczy (zależnie od tego nad czym aktualnie pracuję). Czasem po prostu mam ochotę na własnoręcznie zrobioną kanapkę! Nie mówiąc już o ulepieniu pierogów czy innych herezjach.

Jeszcze dodam do tego fakt, że mam bardzo dużo rzeczy (od ciuchów na całe lato, po przybory biurowe i książki) oraz że jestem bałaganiarą…. przestaje to być takim spełnieniem marzeń. Zazwyczaj rzeczywistość trochę prostuje wyobrażenia.

…no to sobie pomarudziłam, a i tak wszyscy wiedzą, że doskonale się w tym całym szaleństwie koniec końców odnajduje 😉

Jedno jest pewne – na standard hoteli narzekać nie mogę!

Jedne z najczęściej pojawiających się pytań, które słyszę od turystów dotyczą noclegów i hoteli w Albanii. Oprócz zwykłego “Niech Pani nam coś doradzi” oczywiście zdarza się pełne wątpliwości “A jakie tam są warunki?”.

Wyobrażenie przeciętnego stereotypowego turysty o hotelach w Albanii jest podobne jak o samym kraju czyli brudno, brzydko i w sumie to nie wiadomo czego się spodziewać. Brak bieżącej wody. Nie mówiąc już o prądzie czy jakichkolwiek innych udogodnieniach. Może trochę przesadzam, ale warto podłożyć bombę pod kolejny stereotyp.

W Albanii jest bardzo dużo niewielkich hoteli, często prowadzonych rodzinnie. Moim zdaniem to często klucz do bałkańskiego sukcesu i wynikają z tego same pozytywy. Przede wszystkim właściciel trzyma nad wszystkim osobiście piecze. Przyznam, że czasem nawet dość żelazną ręką. Zwłaszcza młodzi recepcjoniści i kelnerzy mają trochę “przerąbane”, ale z drugiej strony chodzą jak w zegarku. Sprzątaniem zajmuje się zwykle żona, siostra lub inna ciotka właściciela co sprawia, że wszystko jest sprzątnięte “po domowemu” czyli mówiąc inaczej “można jeść z podłogi”. Dodatkowo możemy być pewni jeszcze jednego, że nic nagle nam nie wyparuje z walizki czy szuflady. Nikt nie ….. no wiadomo… w swoje gniazdo. Zazwyczaj najbardziej realną władzę sprawuje właśnie ta żona czy inna ciotka, która wie wszystko i jest w stanie załatwić wszystko.

Zabrzmi to jak z folderu biura podróży, ale warto podkreślić, że pokoje w albańskich hotelach są wyposażone tak samo jak w innych krajach. Jest i lodówka, i telewizor z kablówką (niestety jedyny polski kanał jaki czasem można złapać to 4fun), i klimatyzacja, i WiFi. Wszystko to zasilane prądem, bo legendarne częste przerwy w dostawach elektryczności, o których gdzieniegdzie jeszcze huczy internet można między bajki włożyć.

Hotele są nowe albo bardzo często odnawiane. Klimat, a zwłaszcza zimowa wilgoć, która wdziera się wszędzie bardzo niszczy elewacje. Wystrój jest różnorodny. W niektórych hotelach trącił kiczem, ale widać coraz więcej dobrego gustu, jak również luksusu na wysokim poziomie. Zwykle króluje przytulny klimat i niezobowiązujący landszafcik na ścianie plus mięciuchne koce, na których punkcie oszaleli Polacy (kto był ten wie!).

Zdjęcia, które zaprezentują niektóre są robione przeze mnie, niektóre są ze stron hoteli. Nie chodzi tu o przedstawienie konkretnego hotelu – raczej chcę pokazać znów, że nie taki ten albański diabeł straszny 🙂 Taka ilustracja dla niedowiarków.

 

albania_vlora_europa11 albania_vlora_gold_hotel4 albania_vlora_hotel_ambasador_9 albania_vlora_Monte_Carlo2 albania_vlora_new york_2 DSCN0643

9 thoughts on “Drugi dom

  1. obraz z liskami / pieskami jest best 🙂 już się nie mogę doczekać lata sezonu 🙂

    1. To chyba liski – ogólnie o dziełach sztuki w pokojach hotelowych można napisać doktorat! W tym hotelu też jest jakiś obraz z gołą babą 😀 Muszę znaleźć zdjęcie!

  2. A mnie ciekawią właśnie takie hoteliki a konkretnie na południe od Vlory, ale niezbyt daleko 2-3 km od miasta (portu). Będę tam 3-4 dni i wolałbym coś wiedzieć wcześniej. To będzie czerwiec, więc myślę, że coś znajdę bez problemu. Ale może jakaś podpowiedź?

    1. Nie ma najmniejszego problemu w czerwcu ze znalezieniem hotelu 🙂 Na pasie prawie 20 km do samego Orikum ciągnie się Vlora i hotele. W odległości 2-3 km od portu to nadal centrum miasta. Proszę dać znać na maila moja.albania@gmail.com – może uda mi się coś polecić 🙂

  3. Mnie osobiście brakowałoby w pokoju hotelowym tych różnych drobiazgów, które tworzą atmosferę domu. Wiadomo, że jak rozrzuci się dookoła trochę swoich ubrań, książek itd. to tworzy się namiastka warunków domowych, ale to nie to samo 😉 Myślę jednak, że przez 4 miesiące w Albanii, w pokoju hotelowym jakoś bym wytrzymała 😉
    Natomiast, co do gotowania w hotelowych pieleszach. Znajomy moich rodziców ma dietę bezglutenową. Gdy wraz z żoną jeździli na wycieczki objazdowe, zawsze jedna torba z ich bagażu, była zapakowana jedzeniem oraz gazową kuchenką. Ponieważ na tego typu wycieczkach czasami ciężko o bezglutenowe potrawy, to musiał mieć obiady gotowane w warunkach polowych. Mimo pewnych niedogodności, jakoś dawali i dają radę. Oczywiście powoli sytuacja bezglutenowców się poprawia i kucharze w restauracjach są w stanie im przygotować potrawy bez mąki itd. ale zazwyczaj bezpieczniej jest gotować samemu, nawet w hotelowym pokoju.

    1. Ja atmosfere domu robię aż za bardzo 😉 mówię o tych swoich książkach i ubrankach, które wszędzie i tak rozrzucam 🙂
      Jak chodzi o wszelkiego rodzaju schorzenia to oczywiście masz rację z tym gotowaniem, ale pichcenie bigosu, kiedy w okół tanie restauracje i śródziemnomorskie smaki to naprawdę przesada 😉

Leave a Reply